Karnigore Kanibal Karnigore Kanibal
172
BLOG

Parada idiotów

Karnigore Kanibal Karnigore Kanibal Polityka Obserwuj notkę 1

Polska policja od dawna przypomina mi słynnych Żandarmów z St.-Tropez tudzież wychowanków komendanta Lassarda. Dziś dowiedziałem się, że im wyżej, tym wcale nie lepiej - nawet biorąc pod uwagę, że nikt nie lubi PiS i Kamińskiego, a artykuł prawdopodobnie i tak jest w pewnym stopniu zmanipulowany. Nikt takich idiotyzmów nie wymyśla sam z siebie, bo koszty odszczekiwania byłyby kolosalne, więc najprawdopodobniej gdzieś tam tkwi ziarno prawdy. Bo rzecz, proszę państwa, jest o CBA.

Przypadek pierwszy, Artur M., pseudonim "Szeryf":

Artur M. był fanem westernów. Każdego dnia, przemierzając korytarze Komendy Stołecznej Policji, rozmawiał z kolegami o kowbojach, Indianach i strzelaninach, dzielił się z nimi wrażeniami na temat filmów o Dzikim Zachodzie.
Marzył, aby koledzy nazywali go szeryfem. Doszedł do wniosku, że prawdziwy szeryf musi mieć godny swojej osoby pistolet, więc zamiast policyjnego Waltera zaczął nosić prestiżowego Glocka - pistolet amerykańskiego stróża prawa. Glock nie był w pełni sprawny, ale to był tylko jeden problem.-Nie potrafił nigdzie kupić kabury, dlatego nosił Glocka z tyłu, za paskiem od spodni ? wspomina Dariusz Loranty, były negocjator kryminalny warszawskiej policji i znajomy Artura M.-W końcu Glock wypalił i postrzelił Artura w dupę.Policjant poszedł na długi urlop zdrowotny, po którym już nie wrócił do pracy.

Trzy słowa: CO ZA GOŚĆ. Dla mnie znaleźć kaburę w necie i ją kupić to żaden czas i pieniądze w sumie też niewielkie (a posiadam taki rarytas jak amerykańska czarna wojskowa kabura na Colta M1911, za którą dałem - w dobrym stanie - bodaj 40 dolców). Ciężko to kupić jakieś skórzane wiosło za stówę czy Fobusa za 130? No i rzecz druga, sam Glock. Może to tylko moje osobiste uprzedzenie, bo niby Glocka można zapiaszczyć, zasolić, zamrozić, wyrzucić z samolotu i dalej będzie strzelał, jak Kałasznikow, ale ja tej klamki nie lubię. Jakbym chciał się czuć jak szeryf z FBI, to szarpnąłbym się raczej na SIG-Sauera P228 albo P229 (niestety w 9mm, bo u nas takie kalibry jak .40 S&W czy .45 ACP uznaje się za "sportowe", czyli nie do samoobrony). No i postrzał w dupsko... Jak to podśmiewają się Jankesi na forum The High Road - "Glock - wybór profesjonalistów w przypadkowych postrzałach". Ale i tak blednie to przy ewentualnych kryminalnych zarzutach, jakie można było temu panu postawić, i to w poważnej sprawie. Jeśli ktoś to jeszcze pamięta, swego czasu spod bramy UW porwano córkę pewnego biznesmena. Porywacze, po zainkasowaniu okupu, zgwałcili i zamordowali dziewczynę. A potem gnój robił się już tylko większy. Oto nasz Szeryf, zajmujący się tą sprawą, miał zawieźć do prokuratury taśmę z monitoringu domu szefa sprawców, czyli najprawdopodobniej ostateczny corpus delicti. I tak ją wiózł, że jej nie dowiózł. Sprawę zamieciono pod dywan. Bardziej przechlapane miał za to kumpel Szeryfa, Jerzy P., w którego mieszkaniu znaleziono włosy porwanej i telefony porywaczy.

Śledczy postawili hipotezę, że Jerzy P. współpracował z porywaczami i detektywem Krzysztofem Rutkowskim, aby wyciągnąć jak najwięcej pieniędzy od rodziny uprowadzonej.

Ładnie, co? Na szczęście, CBA zawinęło Jerzego P. dwa lata temu. W mediach nikt o tym nie wspomniał, a szkoda. Byłby dobry PR.

Po przejściu do CBA (ku wielkiej uldze policji zresztą, sprawy z taśmą nie dałoby się ukrywać w nieskończoność), nasz Szeryf zajął się jakże znaną sprawą afery gruntowej. Tu dopiero wypływają ciekawe sprawy:

Artur M. prześwietlił przeszłość obu współpracowników Leppera. Zrobił to jednak na tyle pobieżnie, że nie zorientował się, iż Andrzej K. - jeden z figurantów - od wielu lat jest czynnym agentem polskiego wywiadu.

Z wrażenia aż rzuciłem przecinkiem. Lepper zatrudniał agenta wywiadu, nie wiedząc o tym?! I to jeszcze, jak się poniekąd słusznie domyślam, cwaniaka chcącego sobie dorobić na wyłudzaniu kasy za rzekome "załatwienie" odrolnienia ziemi? No ładne kwiatki... Nadal twierdzę, że Lepper był na tyle łebski, że sam wywąchał szykowaną na niego aferę i żadnego przecieku nie było, ale taki numer to już przeginka. A co do Szeryfa - jeżeli noszenie klamki za paskiem i przypadkowy postrzał w dupsko niewystarczająco świadczą o jego inteligencji, to następny kawałek:

Niepowodzeniem zakończył się również wyjazd Artura M. i jego kolegi do wójta Mrągowa. Agenci przedstawili się jako funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego i wręczyli wójtowi fałszywy dokument zawierający jego sfałszowany podpis (!). Wójt skierował sprawę do prokuratury, a ta wszczęła śledztwo. Musiało to doprowadzić do dekonspiracji agentów i niepowodzenia całej akcji.

Dwa słowa: ja pierdolę. Jak na boga można w ogóle pokazać komuś własnoręcznie podrobiony papier z jego podpisem?! Czegoś takiego nie zrobiłby nawet Egon Olsen, gdyby był fałszerzem, a nie włamywaczem! Wójt na szczęście pamięć miał dobrą i pamiętał co podpisywał, a czego nie, i całą sprawę zgłosił do prokuratury.

Przypadek drugi: Zbigniew M., Malleus Maleficarum

Metoda następnego bohatera w/w artykułu przypomina nieco zasadę majora Grossa, czyli "Z akumulatorem na jajach to jeszcze nikt nie kłamał", czyt. po torturach każdy przyzna się do czegokolwiek, chyba że jest Gilesem Coreyem. Co więc odwalił nasz Inkwizytor?

Jedną ze spraw, którą realizował, było podejrzenie przyjmowania łapówek przez prokuratorów w zamian za uchylenie tymczasowego aresztu. Informację o tym przekazał Grzegorz K. - gangster z Mokotowa, później związany z Januszem Graffem. Grzegorz K. zdecydował się na współpracę z organami ścigania w zamian za złagodzenie kary. Otrzymał status świadka koronnego. Na podstawie jego zeznań CBA zatrzymało dwóch byłych policjantów z Pragi-Północ. Świadek koronny zeznał, że powołując się na wpływy w prokuraturze, obiecywali oni zwolnienie z aresztu przestępców. Obaj mężczyźni trafili do aresztu. Pół roku później wyszli na wolność, gdyż świadek koronny stwierdził, że pomylił się w swoich zeznaniach. Obaj podejrzani złożyli zawiadomienie o przestępstwie przekroczenia uprawnień przez agentów CBA. Według nich, agenci obiecywali zwolnienie z aresztu w zamian za fałszywe zeznania obciążające prokuratorów z Pragi-Północ. Z akt śledztwa w tej sprawie wynika, że funkcjonariusz Zbigniew M. szantażował obu podejrzanych przedłużeniem im aresztu tymczasowego.

Świetne, co? Oto najpierw, tradycyjnie, świadek koronny umoczył dwóch niewinnych, a nielubianych policjantów. Normalka w naszym chorym kraju. Policjanci zostali zapierdlowani, a tam nasz Młot Na Czarownice usiłował wymusić na nich fałszywe zeznania przeciw prokuratorom (jak mniemam, specyficznym). Niestety, wieki ciemne się skończyły, Zbigniew M. miał przeciwko sobie ludzi znających prawo i nie dość, że nie dostał czego chciał, to uniewinnieni policjanci jeszcze oskarżyli go o przekroczenie uprawnień. Nie żeby takie metody były w Polsce czymś nowym i rzadko spotykanym - takie cuda odstawiała już Milicja Obywatelska, ale podobno do CBA werbowano tylko ludzi pewnych, praworządnych i bez żadnych związków z komunistycznym aparatem "bezpieczeństwa państwa"... Proszę się nie śmiać!

Epilog: Czego nam naprawdę potrzeba?

Powtarzam do znudzenia: póki będą istnieć debilne przepisy, dzięki którym urzędas może wziąć w łapę od zniecierpliwionego petenta któremu się całkiem legalnie spieszy, póty będzie istnieć korupcja. A jak się od ludzi wymaga setek zaświadczeń, orzeczeń, potwierdzeń, ekspertyz i innych debilnych papierków, z których zdobycie każdego to osobna droga przez mękę, to nie ma się co dziwić, że wręczają "dowody wdzięczności", żeby tylko nie czekać bóg wie ile, aż leniwy urzędas ruszy swoje tłuste dupsko i zrobi swoje. Na zakończenie, kolejny cytat:

Urzędnicy często wymuszają na biznesmenach łapówki - żali się Jeremi Mordasewicz, prezes Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych "Lewiatan".
Podobnego zdania jest Janusz Korwin-Mikke - polityk i publicysta. - Korupcja zniknie, jeśli ograniczy się wpływ urzędników na gospodarkę - mówi. Jego zdaniem, politycy, którzy powoływali CBA, zapomnieli o zmianie prawa, które daje urzędnikom pole do nadużyć. A przecież żadna walka z korupcją nie ma szans, jeśli nie zlikwiduje się przepisów prawnych, które do korupcji zachęcają.

No właśnie. Quod erat demonstrandum.

Lubię ludzi. Problem w tym, że niektórych z nich najbardziej lubię boleśnie kąsać, ewentualnie tradycyjnym męskim sposobem potraktować pałą w łeb - z tą różnicą, że w przeciwieństwie do polityków nie chowam tej pały w wiązance kwiatów niesionej z uśmiechem przed sobą. Oprócz tego w uprawianiu kanibalizmu przeszkadza mi fakt, że ludzi, których gryzę, zwyczajnie nie trawię. Jestem także utalentowanym słowopotfurcą. Niestety, drodzy paranoicy wszystkich opcji politycznych, nie jestem przez nikogo opłacany, a szkoda. Lista persona non grata utajniona, co będę matołom reklamę robił.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka