Karnigore Kanibal Karnigore Kanibal
42
BLOG

Za co nas Bóg pokarał Edwardem?

Karnigore Kanibal Karnigore Kanibal Kultura Obserwuj notkę 1

"Few creatures of the night have captured our imagination like vampires...
What explains our enduring fascination with vampires?
What is it about the vampire myth that explains our interest?
Is it the overtones of sexual lust, power, control...
Or is it a fascination with the immortality of the undead?
And what dark and hidden parts of our psyche are aroused and captivated
By the legends of the undead?"

(Godsmack - "Vampires", fragment nagrania z serialu "Mysterious Forces Beyond")

Wampiry w folklorze są okrutnymi bestiami powracającymi zza grobu i nękającymi swoje rodziny, sąsiadów i wszystkich innych, którzy im podpadli. Bram Stoker, tworząc postać hrabiego Draculi, nadał im arystokratyczny sznyt, który potem Tod Browning i Bela Lugosi rozwinęli w charakterystyczny styl pt. uliz, frak i peleryna. Później, Anne Rice wpadła na całkiem niegłupi pomysł zrobienia z wampirów postaci tragicznych - bo w końcu wampir też człowiek, co z tego że z alergią na słońce i dziwną dietą. I na tym można by było poprzestać, ale postmodernizm ma to do siebie, że uwielbia kombinować. Stąd zaczęły powstawać takie postaci jak Nick Knight, Henry Fitzroy, wampir Andżel czy cokolwiek ciamajdowaty Mick St.John (książę Julian Luna się nie liczy, bo "Kindred: The Embraced" jest nieszczególnie udaną adaptacją gry fabularnej, o tym będzie później). I tak to się jakoś lepiej lub gorzej wampirom w popkulturze układało, a potem przylazł ten mormoński kalafior i napisał odrażającą książkę na Z. Tak, tą o odblaskowym wampirku Ędwardzie.

I ty możesz zostać wampirem

Jako, że rozrywka idzie do przodu, a książki, filmy i seriale to za mało, Justin Achilli i spółka stworzyli także grę fabularną pt. "Wampir: Maskarada" - bo ludziom już zaczynało się nudzić rzezanie goblinów tudzież dyplomatyczne spuszczanie łomotu kolejnym kosmicznym najeźdźcom z planety Mongo. Inspiracja płynęła głównie z książek Anne Rice, genezę wampirów wywiedziono od biblijnego Kaina, podzielono je na trzynaście klanów o różnych umiejętnościach wziętych z folkloru (hipnoza, zmiana w wilka, supersiła, niewidzialność, wyostrzone zmysły, czary etc.), a zabawa polegała głównie na politycznych gierkach i opędzaniu się od domorosłych Van Helsingów (oraz, od czasu do czasu, innych nadnaturalnych stworów jak wilkołaki czy czarodzieje). Podobno, teoretycznie (tak, jestem złośliwy) wampiry szukają także sposobu na opanowanie drugiej strony swojej natury, czyli wiecznie nienasyconej Bestii, oraz wzdychają boleśnie w wolnym czasie. Ale to się jeszcze daje jakoś znieść.
Potem, Achilli i spółka stwierdzili, że palnęli za dużo głupot w "Maskaradzie" i zrobili remake pt. "Wampir: Requiem". Zmniejszono liczbę klanów do pięciu, genezę wampirów zaciemniono tak, że każde z pięciu wampirzych stronnictw (mocno ambiwalentnych, w zestawieniu ze "złem absolutnym" Sabatu i "złem koniecznym" Camarilli z "Maskarady") ma inny pomysł na to, skąd oni się wszyscy wzięli, i zdynamizowano konflikt. Zaciemniono też sposoby osiągnięcia oświecenia i opanowania Bestii.
Oczywiście twórcy swoje, a gracze swoje. W postmodernizmie zabawa płynie z kombinowania, toteż pomysły na postaci są różne - od marudnych Werterów i Lestatów wzdychających do lusterka, przez cynicznych manipulatorów, aż po ironicznych "bohaterów ostatniej akcji" i Przyjazne Wampiry Z Sąsiedztwa™. Z tymi ostatnimi jest problem - mało kto jest w stanie stworzyć postać tego typu, która ma sens. Skoro pisarzom i scenarzystom to nie za bardzo wychodzi, czego się spodziewać po graczach? Prędzej czy później trzeba będzie kogoś pogryźć (niekoniecznie ze skutkiem śmiertelnym) albo włamać się do banku krwi i komuś zrobi się głupio.

Przyjazne Wampiry Z Sąsiedztwa™

I tak oto zbliżamy się wreszcie do tego cholernego Ędwarda. Cytat na początku tekstu stawia pytanie: "Co pociąga nas w wampirach? Czy to pożądanie, siła i kontrola, czy fascynacja nieśmiertelnością?" W przypadku Ędwarda i zakochanej w nim nastolaty Belki Słoń - nic z tych rzeczy. Facepalm proszę.
Pytanie moje bowiem GRZMI: dlaczego w ogóle ktokolwiek zainteresował się taką lichą namiastką wampira, w dodatku występującej w książce o wybitnie dziurawej i bezsensownej fabule, ziejącej merysuizmem na kilometr? Argument ex Eragonum, czyli "najmłodszy twórca fantasy, którego wypociny wydano drukiem" odpada, bo Stefania Meyer jest ode mnie całe dziesięć lat starsza, a ja też już najmłodszy nie jestem. Poza tym, Stefania Meyer to mormoński kalafior, a Kościół Jezusa Chrystusa i Świętych bez Latte jest nadzwyczaj dziwną wspólnotą, której członków za chińskiego i koreańskiego boga na raz nie podejrzewałbym o fascynację wampirami. Zachciało jej się napisać jakieś bzdetne romansidło, rozrosło się to w cztery tomy o rozmiarach wystarczających do podparcia drzwi, żeby się nie zamykały, a ludzie którzy choć trochę interesują się wampirami, dostają na sam dźwięk tytułu odrażającej książki na Z nerwowych drgawek.
Moja koleżanka swego czasu napisała remake kilku początkowych rozdziałów odrażającej książki na Z. Z ciekawości zestawiłem go z oryginałem, nad którym w internecie wyzłośliwiała się pewna szesnastolatka. Efekt? Efekt pracy koleżanki był lepszy - składniej napisany, nie przesłodzony, a miałem także podejrzenie, że i odpowiednik Ędwarda okazałby się czymś zupełnie odmiennym od tego odblaskowego warzywa. Ja z kolei uparłem się na historyjkę, w której to główny bohater nabywa wampirycznych mocy, a jednocześnie żyje, wierzga i bez problemów porusza się w świetle dziennym (bo jak wiemy, wampiry na widok słońca robią "foof" i trzeba je zgarniać na szufelkę), a wszystko okraszone jest złośliwym humorem i ironicznymi obserwacjami. Zaprezentowałem to na losowo wybranym forum literackim. Spodobało się. Skoro więc Bóg pokarał nas Ędwardem, a ja stworzyłem coś w rodzaju antidotum na tę brokatową niedorajdę, to czym prędzej muszę rozwinąć to w dłuższy, bardziej trzymający się kupy utwór. Jak mawiają Panamańczycy, "Hoho. FUN."

Lubię ludzi. Problem w tym, że niektórych z nich najbardziej lubię boleśnie kąsać, ewentualnie tradycyjnym męskim sposobem potraktować pałą w łeb - z tą różnicą, że w przeciwieństwie do polityków nie chowam tej pały w wiązance kwiatów niesionej z uśmiechem przed sobą. Oprócz tego w uprawianiu kanibalizmu przeszkadza mi fakt, że ludzi, których gryzę, zwyczajnie nie trawię. Jestem także utalentowanym słowopotfurcą. Niestety, drodzy paranoicy wszystkich opcji politycznych, nie jestem przez nikogo opłacany, a szkoda. Lista persona non grata utajniona, co będę matołom reklamę robił.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura